Droga do Piury przebiegła półsennie... Dwa razy musieliśmy wychodzić z busa: najpierw wypisać wizę zezwalającą na opuszczenie Ekwadoru, a piętnaście minut później wypisać wizę zezwalającą na wjazd do Peru... Ach ta biurokracja i to o 3 nad ranem ;)
Po 14 godzinach jazdy wybiegliśmy z busa prawie na skrzydłach... I troszkę naszą radość zgasiła informacja, że bus do Limy mamy dopiero o 18.30... Czyli w Piurze czeka nas 7 godzin free time...
Przebraliśmy się na dworcu w inne rzeczy, bo słońce dawało tu na maksa... Zaczęliśmy od zaspokojenia głodu... Najpierw taksówkarz w tico (tu są same zdezelowane tico) zrobił nam rundkę po centrum... To nic że jechaliśmy w szóstkę w mega upale, ale pan był bardzo miły i rozmowny (szkoda, że mówił tylko po hiszpańsku)... A propo hiszpańskiego - przyjechaliśmy z niczym oprócz ¨ola¨ i ¨si¨, a teraz rozumiemy już nieco więcej :)
Wybraliśmy sobie bardzo miła restaurację... Nie za bardzo poradziliśmy sobie z przetłumaczeniem menu, ale udało nam się wybrać polecane, typowe dla Peru dania... Słynne ¨Ceviche de Pescado¨ czyli surowa rybkę przygotowywaną w lemonce z cebulą, kukurydzą i fasolą, ichniego kurczaczka i sok ze świeżych lemonek... Nie spodziewaliśmy się aż tak obfitych porcji i pękamy z przejedzenia... Ale było pyszne i dla pięciu osób obiadek kosztował 140 Soli czyli jakieś 140 zl...
Sympatyczny Peruwiańczyk z informacji turystycznej polecił nam zobaczyć Catacaos... Jest to mała miejscowość oddalona 15 minut od Piury, gdzie można nabyć różne ciekawe rzeczy z muszli, kamieni naturalnych, srebra, ceramiki itp. Dwa razy nie trzeba było nam mówić... Wpakowaliśmy się oczywiście do tico i... jesteśmy :)
Teraz po zakupkach odpoczywamy w kafejce internetowej i piszemy Wam co i jak...
Zaraz wracamy na dworzec, bo przed nami kolejne 14 godzin do Limy... Ale podobno bus jest z górnej półki, więc jakoś damy radę... Kto jak nie my ;)
Buziaki i do następnego napisania :D