Na nocleg wybraliśmy bardzo klimatyczne miejsce Ngepi Camp w miejscowości Bagani... Koszt 95 N$ za osobę... Rozłożyliśmy się na numerze 6 nad samą rzeką Okavango... Wieczorkiem ognisko, dobre jedzonko i nocne buszowanie po zaroślach w poszukiwaniu hipopotamków... Wow! Najbardziej zaskoczyły nas łazienki... Zresztą... Co będę pisać – zobaczycie na zdjęciach ;) Spanko o 21, bo jutro trzeba wcześnie wstać...
----------------------------------------------------------------
2010-10-23
Pobudka ok. 6 w zależności od namiotów... Chyba nigdy tak wcześnie nie wstawałam na wakacjach i to przez cały tydzień... Ale tutaj budzą Cię koncerty ptaków i porykiwania hipopotamków... Czad! :)
Szybkie śniadanie w postaci kaszek i kisieli, bo już nam się skończyło normalne jedzenie i już o 7.30 siedzieliśmy na łódkach mekoro (l.mn.) gotowi na rejs po Okavango... Mokoro (l.poj.) to długa, płaskodenna łódeczka, wydłubana z pnia drzewa kanoe i jest najbardziej efektywnym sposobem przemieszczania się na terenie delty... Aby zachować te wspaniałe drzewa dla przyszłych pokoleń, mekoro robione są teraz z włókna szklanego... Najpierw zostaliśmy przeszkoleni, że nie można wystawiać ani rąk ani nóg za łódkę, bo żyją tu hipopotamy i krokodyle... Of course obowiązkowo musieliśmy założyć kamizelki ratunkowe, ale jakbyśmy tak przypadkowo się wywrócili do wody, to mamy położyć się na brzuchu i... cieszyć wakacjami :) Oni na pewno nas wyłowią, no chyba że nie zdążą.... Dzięki ;) A z autopsji powiem, że jest to faktycznie takie bujające się i mało stabilne... Mokoro kieruje poler, który stoi na tyle łódki... Pływaliśmy 2,5 godziny, obserwując całe rodziny hipopotamów z odległości 30 metrów... Jak już było bardzo groźnie, to polerzy na wstecznym robili odwrót... Ale adrenalina!!! :) Wypad godny polecenia, koszt 160 N$...
Po rejsie spakowaliśmy samochód, sesja zdjęciowa w toaletach i dalej przed siebie...
Szybki obiadek zjedliśmy w miasteczku granicznym z Angolą – Rundu... Jakieś ichnie kanapki z kiełbasą i omletem + cola... Rewelka jeśli jest się tak głodnymi jak my... Po drodze mijaliśmy dużo malutkich wiosek z domkami z trawy, gdzie miejscowi sprzedają wyroby z drewna i gliny oraz pomarańczki...
W związku z asfaltem nie najlepszej jakości, często są tu roboty drogowe... I ograniczenia prędkości 80, 60, 40, a potem stoi pani ze znakiem stop i jak dojeżdżamy obraca go na zielony go! Prawie jak w F1 :)
Kierunek Grootfontein... Buziole :)
***
W Grootfontein pojechaliśmy zobaczyć 50 tonowy meteoryt, który spadł 80 tysięcy lat temu... Potężny... Tylko te biegające w koło kury średnio pasowały... Miało się wrażenie, jakby spadł komuś do ogródka :) Wjazd 20 N$ za osobę...