Obiadek zjedliśmy w miejscowości Nata... Of course kuraki z frytkami... Hmm... Tak jak w Ekwadorze ;) Ale najważniejsze info – to właśnie tam zrobiłam pierwsze zakupki! Śliczne, drewniane dwie przytulające się żyrafki :) :) :)
Od tego momentu popsuła nam się jakość asfaltu... Wyboje i dziury... Ale spoko – obok wylewają już nową drogę... To nic, że tak samo wąską i pofałdowaną...
Do granicy z Zimbabwe przeżyliśmy wszystkie możliwe anomalie pogodowe... No może oprócz śniegu... Najpierw były trąby powietrzne... Czad! Później wyładowania atmosferyczne, które z kolei spowodowały podpalenie drzew i traw wzdłuż drogi, więc jechaliśmy w mega dymie... Ale spoko... Next zaczęło tak lać, że wycieraczki nie nadążały, ale przynajmniej ugasiły pożar... Adrenalina na maksa :)