Droga nudna... Po lewej i po prawej pustynia... I wypasające się na poboczach samobójcze osioły, konisie, krowy... O przepraszam – były także trzy strusie :)
Odkryliśmy także nowy gatunek ptaka... Nazywa się „Marek”... A odkryła go Ola, kiedy jej Marek prawie nie przejechał gadziny... Na to Kuzynka: „Marek – uważaj!”... I tych Marków po drodze było całkiem sporo ;)
Nasz typowo afrykański obiad zjedliśmy w miejscowości Ghanzi, gdzie przywitali nas bardzo sympatyczni Botswańczycy... W ogóle tu wszyscy chodzą uśmiechnięci, machają do nas i chcą abyśmy robili im zdjęcia :) Po krótkiej przerwie ciąg dalszy podróży...
Do Maun dojechaliśmy już po zmroku i powiem szczerze niezły hard core... Mega ciemno, nic nie widać, a tu co chwilę przebiegają dziwne zwierzęta... I chodzą mało widoczni, ciemni ludzie...
Dzisiaj śpimy w Audi Campie... Mamy swoje miejsce pod akacją z dostępem do prądu... Koszt spania jednej osoby 50 Puli + 70 Puli za strom... Planujemy trasę na kolejne dni, bo okazało się że część dróg jest zalanych i nie ma szans nimi jechać... A chłopaki znowu grillują... Dzisiaj w menu szaszłyki i kiełbasa z guźca + whisky69 z colą...
Po kolacji poszliśmy na basen... A co... Odrobina luksusu każdemu się należy ;) Ale tylko Kasia i Marcin wskoczyli do wody, a my rozświetlaliśmy im latarkami wodę...
O godz. 23 na campie już wszyscy śpią... Cianiarze ;) No cóż... Dobranoc...
P.S. Czy wspominałam, że to dzisiaj ja i Marcin śpimy w namiocie na ziemi? Zabraliśmy z basenowych leżaków materace, żeby było miękko... Trzymajcie kciuki ;)
----------------------------------------------------------------------------------------------------
2010-10-18
Dzień dobry...
Już wiem czemu tu wszyscy chodzą tak wcześnie spać... Bo jest godz. 6.20, a tu nie ma już połowy samochodów!!! Jakaś masakra... A przecież są wakacje :(
No trudno... Musimy się dzisiaj wcześnie zebrać, bo przed nami kolejne 600 kilosów... Papatki...
***
Hmm.... Z campu zebraliśmy się jako ostatni... No cóż... Chyba tak musi być :) Ale za to nasza namiotowa współlokatorka koszatniczka miała całą sesję zdjęciową :) Po drodze obfotografowaliśmy szuwary Okavango i miejscową ludność...
I ruszyliśmy dalej przed siebie, spotykając wcześniej wymienione zwierzaczki + strusie i małe antylopki... Niestety musieliśmy odhaczyć dwa życia, bo Marek zaliczył spotkanie pierwszego stopnia z jakimś dużym, czarnym dziobatym ptakiem, a Marcin z nietoperkiem... No cóż... Pewnie samobójcy...
Po drodze mieliśmy jeszcze kontrolę weterynaryjną, gdzie każdy musiał zamoczyć butki w takim chlorowanym czymś, a autko przejechało przez basen... Sprawdzili nam także zawartość lodówki, wyciągnęli nasze egzotyczne kiełbasy i zapytali czy je zostawiamy, czy może mamy ochotę zgrillować je na miejscu :)
Zrobiliśmy sobie krótką przerwę na stepie przy baobabie, doceniając tym samym klimę w naszej Toyotce...
P.S. I chciałam przypomnieć wszystkim on-linowym towarzyszom podróży, że to jest Afryka i naprawdę musimy się nieźle postarać o internet... Biegamy z laptopem po campach sprawdzając czy jest chociaż pół sygnału, żeby wysłać Wam chociaż jedno zdjęcie, a przesył trwa całe śniadanie + poskładanie namiotów... A tu takie wymagania!!!