Kilka minut później staliśmy już w mieście Inków na Machupicchu czyli 2432,75 m n.p.m. Widok zapiera dech w piersiach... Po prostu pięknie :) Wcale nie dziwi nas, dlaczego wybrali takie miejsce... Tak blisko słońca... Zaczęliśmy zwiedzanie z bardzo fajnym, kompetentnym przewodnikiem... I wreszcie po angielsku :) Bilet wstępu 135 Soli...
Na dzień dobry wspinaczka dróżka w górę... A kondycja niestety nie najlepsza... Przywitały nas lamy, które cały dzień gryzą trawę i śpią... To się nazywa życie... Byliśmy też świadkami jak powstaje nowe pokolenie... Robert oczywiście nagrał całe przedstawienie :)
Mimo pięknego słońca na tą wyprawę dobrze zabrać długie spodnie i długi rękaw plus specjalne środki na owady... Na górze jest pełno malutkich muszek, które mega gryzą i zostawiają duże, swędzące bąble... Jakaś masakra...
Miasto Inków śliczne... Naprawdę warto było tak się pomęczyć, żeby tam być :) :) :) Nawet nie wiem jak Wam to opisać... Atmosfera tego miejsca jest niesamowita... To trzeba zobaczyć i samemu przeżyć :)
Po 2,5 godziny zwiedzania z przewodnikiem mieliśmy czas dla siebie...
Ja, Ewcia i Robert usiedliśmy sobie na trawce i staraliśmy się troszkę poopalać :) Po 1,5 godzinnej walce z muszkami postanowiliśmy zjechać na dół na jakiś obiadek...
Natomiast Marcin z Bartkiem ambitnie zabrali się za zdobywanie Waynapicchu... Wchodzili w pełnym słońcu na 2720 m.n.p.m. Dziennie wpuszczają tam tylko 400 osób i trzeba mieć specjalny bilet... Oni pokombinowali i weszli na ładne uśmiechy :) Wyprawa zakończyła się pełnym sukcesem i już po godzinie stali na szczycie :) Wrócili zachwyceni, szczęśliwi i przemoknięci, bo załamała się pogoda i lało w drodze powrotnej...