I jesteśmy na miejscu w stolicy Namibii... Lot całkiem spoko... Była podusia, kocyk i mega mało miejsca na nogi... Po drodze kilka turbulencji i o 7.45 wylądowaliśmy szczęśliwie na jakimś śmiesznym, małym lotnisku... Na dzień dobry przywitaliśmy się z pięknym słoneczkiem :)
Z uśmiechami weszliśmy na lotnisko, a tu przy odprawie 100 pytań do... Dokąd jedziemy, ile person, gdzie będziemy spali... Dobrze, że Ola była profesjonalnie przygotowana i pokazała gostkowi dokładną rozpiskę z adresami... Aż mu (i przy okazji także nam) opadła szczęka z podziwu... Szacun dla Kuzynki ;) A może po prostu chcieli się do nas przyłączyć? ;)
Po odbiorze bagażu rozmieniliśmy trochę kasy na dolary namibijskie i wyszliśmy na terminal... Czekał tam już na nas pan z tabliczką Skryzdlo... No przecież od razu wiadomo, że chodzi o nas, prawda? :)
Przyjechaliśmy busikiem do centrum Windhoek oddalonego 45 km od lotniska... Najdziwniejsze jest jeżdżenie lewą stroną, zwłaszcza na rondach... Po drodze mijaliśmy grupy małpek, które grzecznie czekały, aby przejść przez drogę... Czad! :)
Dotransportowano nas do Autovermitung Savanna i czekamy na nasze autko... A zgadnijcie jaki mamy numer samochodu? Oczywiście 69! Normalnie to jakieś przeznaczenie ;) Za wynajem autka na całą trasę płacimy 19800 N$...
Zaraz musimy koniecznie się przebrać, bo dochodzi południe i ciepło na maksa... A my w długich spodniach i pełnych butach...
I kierunek shopping!!! Czyli mój ulubiony ;) Trzeba kupić jakieś suche jedzonko, bo już dziś wyruszamy do Botswany...
Słoneczne, uśmiechnięte buziaczki dla Wszystkich :D
***
Zrobiliśmy zakupy w markecie Spar (wszystkie te same towary co w Rajchu, nawet był kremik Bebe) i spakowaliśmy na fulla naszą Toyotkę... Powiem szczerze, że pojemna bestia :)
Później głodni na maksa weszliśmy do najbliższej knajpki zjeść coś na szybko przed dalszą podróżą... I trafiliśmy na hamburgery w różnych wydaniach... Prawdziwe namibijskie jedzenie ;)
I heja przez Pustynię Kalahari... Prosta, całe szczęście asfaltowa droga, bez skrzyżowań i zakrętów, ze znakami uwaga guźce i antylopy... Max. prędkość 120 km/h... Po przekroczeniu tej magicznej cyfry coś zaczyna nam ostrzegawczo pipkać w aucie... Należy tylko patrzeć na pobocza, bo w najmniej oczekiwanym momencie przechodzą przez drogę małpy i inne takie... Ale Marcin już superstycznie opanował prowadzenie lewą stroną drogi, chociaż początki były stresujące ;)